"Najgorszym wiezieniem jest przeszłość"
Paulo Coelho
Izabella-Zdmuchnij świeczki śnieżynko.-powiedziała z uśmiechem mama stawiając na stole tort czekoladowy z sześcioma świeczkami. Dziś kończę sześć latek. Uśmiechnęłam się dmuchając w stronę płonących świeczek, które zgasły. Gdy tylko to zrobiłam tata wyjął je z tortu, a ja zaczęłam się śmiać.Mimo, że na dworze jest zimno i strasznie pada,to ciągle jestem szczęśliwa. W końcu dziś mam urodziny.
William-Moja córeczka ma już sześć lat. Jesteś już prawie dorosła.-mówiąc to tata poczochrał mnie po włosach, które ledwo sięgają mi do podbródka. Tak bardzo chciałabym by były długie tak jak u mamy.Co prawda są tak samo czarne, ale włosy mamusi są dużo, dużo dłuższe.-Zaraz wracam. Poczekajcie z tortem.-dopowiedział uśmiechając się i idąc w stronę kuchni by wyrzucić zużyte świeczki.
Mari-Pojedziemy jutro do zoo i do Disneylandu i do kina i i i...-mówiłam obserwując jak mama kroi tort cięgle nie mogąc przestać się uśmiechać, jak by się zastanowić ja zawsze się uśmiecham. Chciałam wymienić jeszcze parę miejsc, ale znów zapomniałam jak się nazywają. Ich nazwy po prostu są za trudne. Ciekaw kto je wymyślił?
Izabelle- Pojedziemy gdziekolwiek zechcesz.-powiedziała dając mi mały talerzyk z kawałkiem tortu. Wokół cista była polana płynna mleczna czekolada, którą uwielbiam. Jest taka słodka.
William- Mari patrz co znalazłem. Może to twoje?-na to pytanie odwróciłam się tak szybko, że płynna czekolada wylała mi sie na moją sukienkę. Spojrzałam na nią. Rodzice będą źli.
Mari-Przepraszam.-powiedziałam cicho opuszczając głowę by się nie rozpłakać.Nie lubię płakać. Mama wzięła ode mnie talerzyk i delikatnie pogłaskała po głowię. Jej dotyk jest trochę zimny. Pewnie znów była na dworze bez rękawiczek.
Izabella-Nic się nie stało. Łatwo się wypierzę, a teraz zobacz co przyniósł ci ojciec.-powiedziała spokojnie swoim melodyjnym głosem. Uśmiechnęłam się wycierając pojedynczą łezkę i spojrzałam na tatę, który trzymał duży prezent. Zaczęłam się śmiać gdy mi go dał. Od razu rozwiązałam srebrną wstążkę i rozerwałam złoty papier, a następnie wyjęłam z pudełka dużego, pluszowego, czarnego kotka o zielonych oczach takich jak moje i słodkiej mince. Przytuliłam pluszaka. Tatuś ma uczulenie na sierść więc nie możemy mieć zwierząt.
William-Hej a co tam tak błyszczy?-spytał wskazując na szyje zwierzaka. Już po chwili zauważyłam naszyjnik z rubinem otoczonym dwoma ramkami z małymi diamencikami w kształcie serca. Uśmiechnęłam się, a tatuś pomógł mi go założyć.
Izabella- Wyglądasz teraz jak prawdziwa księżniczka, śnieżynko.-uśmiech nie schodził mi z ust. Chciałam coś powiedzieć, lecz wtedy rozległo się głośne pukanie.
William-Pójdę sprawdzić kto to.-powiedział chcąc wstać, lecz mama go złapała.
Izabella- I tak miałam iść do kuchni. Zostań z Mari, a ja sprawdzę kto to.-mówiąc to wstała i poszła w kierunku drzwi. Już po chwili dobiegł stamtąd jakiś hałas i dźwięk, jakby wieszak się przewalił. Mama wbiegła do salonu z czymś dziwnym spojrzeniu. Chyba się czegoś przestraszyła. Spojrzałam na nią z niepokojem.
Izabella-Schowaj ją gdzieś. Szybko. Ale to już!-krzyknęła do taty, biorąc coś zza komody, ale nie zauważyłam co. Po chwili zniknęła. Chyba poszła zadzwonić na policję. Tata wziął mnie na ręce, lecz nim zdążył coś więcej zrobić rozległ się odgłos wyważonych drzwi, które puściły z nawiasów. Tatuś schował mnie do szafy i ukucnął. On też się czegoś boi.
Mari-Co się dzieje?-spytałam przyglądając mu się. Rodzice nigdy niczego się nie bali.
William-Słuchaj uważnie Mari. Masz tu siedzieć najciszej jak możesz. Nie płacz, nie krzycz i nie wychodź. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.-powiedział zamykając drzwiczki. Delikatnie je uchyliłam, tak by nikt nie zauważył jednocześnie chowając się głębiej. Tatuś chciał pomóc mamusi, lecz nie zdążył gdy ona weszła pośpiesznie do pokoju. Rozglądnęła się, lecz gdy mnie nie zobaczyła, lekko się uspokoiła, choć wciąż obserwowała co się dzieje tak samo jak tata, który wyjął ze schowka pistolet. Kiedyś był policjantem, lecz gdy jego firma, zaczęła zarabiać, zrezygnował z tego. Myślałam, że wyrzucił broń.Czemu ją znowu wyciągnął? Co się dzieję? Nagle wszystkie żarówki zgasły i jedynym źródłem światła stała się mała lampka w boku pokoju i ogień w kominku. Dziś 30 grudnia. Zima. Więc trzeba było go zapalić, by było ciepło. Ogrzewanie co prawda chodzi, ale lubię patrzeć na płomyki w kominku, dlatego rodzice wieczorami zawsze go zapalają. W tym słabym świetle ledwo widzę. co się dzieję. Rodzice stoją obok siebie i chyba na kogoś patrzą, ale nie widzę na kogo. Jedynie duży cień w drzwiach.
William-Czego tu chcesz?!-powiedział poważnie z groźbą w głosie. Tata nigdy przecież tak nie mówił. Czemu nie powiedzieli o co chodzi? Czemu mam tu siedzieć i czemu tak się zachowują? W moich myślach ciągle powtarzałam "Nie płacz, nie krzycz, nie wychodź. Wszystko będzie dobrze.Nie płacz, nie krzycz, nie wychodź. Wszystko będzie dobrze...". Jak mantrę. W końcu co może się stać? Jeszcze jutro będę z rodzicami w Disneylandzie na kolejkach. Dopiero teraz zauważyłam dużego mężczyznę w dziwnym stroju. Widziałam go w gazecie. Jak mama go nazwała?...To... To była taka śmieszna nazwa. Tylko jaka?Mam to na końcu języka.
Izabella- Policja i Liga Sprawiedliwych będą tu lada chwila. Radze ci odpuścić Dzikos!-jak za sprawą zaklęcia na dźwięk tego nazwiska rozległ się grzmot burzy, a błysk pioruna rozświetlił pomieszczenie, pozwalając mi przyjrzeć się mężczyźnie. "Dzikos?" powtórzyłam niepewnie w myślach, bojąc się, że znowu uderzy piorun.
Dzikos-Ależ gdzie twoje maniery Izabello. Nie tak traktuje się gości. -jego głos wywołał u mnie gęsią skórkę. Odsunęłam się jeszcze bardziej opierając plecami o ścianę, w myślach powtarzając swoją mantrę. Zamknęłam oczy i zasłoniłam uszy kuląc się. Ledwo mogę złapać powietrze. Prawie nic nie słyszałam poza mocnymi i szybkimi uderzeniami własnego serca. Czemu to się dzieję? Dlaczego?! Otworzyłam oczy dopiero gdy usłyszałam dwa głośne huki. Znów zbliżyłam się do drzwiczek, a strach sparaliżował moje ciało. Rodzice leżą na ziemi w jakieś czerwonej kałuży i się nie ruszają, a ten mężczyzna stoi nad nimi z pistoletem. Ale moi rodzice żyją. Na pewno żyją! Tata mi obiecał. Powiedział, że wszytko będzie dobrze, że nic się nie stanie, a tata i mama przecież nigdy nie kłamią. Parę łez spłynęło mi po twarzy gdy padły kolejne strzały. Zasłoniłam usta ręką by nie krzyczeć, by się nie rozpłakać tak jak kazał tatuś. Gdy już skończył rozejrzał po pomieszczeniu, po czym podniósł z ziemi maskotkę i chwile jej się przyglądał po czym wrzucił kota do kominka, a ten od razu zaczął płonąć. Właśnie teraz przestałam panować nad łzami zaczynając płakać.Tylko ręka na ustach pozwoliła mi zachować ciszę. Nawet nie wiem jak i kiedy ogień się rozprzestrzenił na cały dom, głównie na meble. Mężczyzna patrzył na to wszystko z uśmiechem rozglądając się. Dym zaczął powoli wdzierać mi się do płuc informując, że ogień jest coraz bliżej. Gdy Dzikos zaczął kierować się w stronę moich rodziców odruchowo wyszłam z szafy. Od razu mnie zauważył, a ja dopiero teraz dostrzegłam jakim jest gigantem.
Mari-D...Dla...Dlaczego?-wyjąkałam łamiącym się głosem nie przestając płakać. Spojrzał na mnie z drwiącym uśmiechem, po czym wycelował we mnie bronią.-Proszę nie.-powiedziałam zaczynając jeszcze bardziej płakać i błagać na zmianę. Nie chce umierać.
Dzikos-Podziękuj Batmanowi.-powiedział zimnym głosem, a potem słyszałam już kolejny strzał...
William-Moja córeczka ma już sześć lat. Jesteś już prawie dorosła.-mówiąc to tata poczochrał mnie po włosach, które ledwo sięgają mi do podbródka. Tak bardzo chciałabym by były długie tak jak u mamy.Co prawda są tak samo czarne, ale włosy mamusi są dużo, dużo dłuższe.-Zaraz wracam. Poczekajcie z tortem.-dopowiedział uśmiechając się i idąc w stronę kuchni by wyrzucić zużyte świeczki.
Mari-Pojedziemy jutro do zoo i do Disneylandu i do kina i i i...-mówiłam obserwując jak mama kroi tort cięgle nie mogąc przestać się uśmiechać, jak by się zastanowić ja zawsze się uśmiecham. Chciałam wymienić jeszcze parę miejsc, ale znów zapomniałam jak się nazywają. Ich nazwy po prostu są za trudne. Ciekaw kto je wymyślił?
Izabelle- Pojedziemy gdziekolwiek zechcesz.-powiedziała dając mi mały talerzyk z kawałkiem tortu. Wokół cista była polana płynna mleczna czekolada, którą uwielbiam. Jest taka słodka.
William- Mari patrz co znalazłem. Może to twoje?-na to pytanie odwróciłam się tak szybko, że płynna czekolada wylała mi sie na moją sukienkę. Spojrzałam na nią. Rodzice będą źli.
Mari-Przepraszam.-powiedziałam cicho opuszczając głowę by się nie rozpłakać.Nie lubię płakać. Mama wzięła ode mnie talerzyk i delikatnie pogłaskała po głowię. Jej dotyk jest trochę zimny. Pewnie znów była na dworze bez rękawiczek.
Izabella-Nic się nie stało. Łatwo się wypierzę, a teraz zobacz co przyniósł ci ojciec.-powiedziała spokojnie swoim melodyjnym głosem. Uśmiechnęłam się wycierając pojedynczą łezkę i spojrzałam na tatę, który trzymał duży prezent. Zaczęłam się śmiać gdy mi go dał. Od razu rozwiązałam srebrną wstążkę i rozerwałam złoty papier, a następnie wyjęłam z pudełka dużego, pluszowego, czarnego kotka o zielonych oczach takich jak moje i słodkiej mince. Przytuliłam pluszaka. Tatuś ma uczulenie na sierść więc nie możemy mieć zwierząt.
William-Hej a co tam tak błyszczy?-spytał wskazując na szyje zwierzaka. Już po chwili zauważyłam naszyjnik z rubinem otoczonym dwoma ramkami z małymi diamencikami w kształcie serca. Uśmiechnęłam się, a tatuś pomógł mi go założyć.
Izabella- Wyglądasz teraz jak prawdziwa księżniczka, śnieżynko.-uśmiech nie schodził mi z ust. Chciałam coś powiedzieć, lecz wtedy rozległo się głośne pukanie.
William-Pójdę sprawdzić kto to.-powiedział chcąc wstać, lecz mama go złapała.
Izabella- I tak miałam iść do kuchni. Zostań z Mari, a ja sprawdzę kto to.-mówiąc to wstała i poszła w kierunku drzwi. Już po chwili dobiegł stamtąd jakiś hałas i dźwięk, jakby wieszak się przewalił. Mama wbiegła do salonu z czymś dziwnym spojrzeniu. Chyba się czegoś przestraszyła. Spojrzałam na nią z niepokojem.
Izabella-Schowaj ją gdzieś. Szybko. Ale to już!-krzyknęła do taty, biorąc coś zza komody, ale nie zauważyłam co. Po chwili zniknęła. Chyba poszła zadzwonić na policję. Tata wziął mnie na ręce, lecz nim zdążył coś więcej zrobić rozległ się odgłos wyważonych drzwi, które puściły z nawiasów. Tatuś schował mnie do szafy i ukucnął. On też się czegoś boi.
Mari-Co się dzieje?-spytałam przyglądając mu się. Rodzice nigdy niczego się nie bali.
William-Słuchaj uważnie Mari. Masz tu siedzieć najciszej jak możesz. Nie płacz, nie krzycz i nie wychodź. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.-powiedział zamykając drzwiczki. Delikatnie je uchyliłam, tak by nikt nie zauważył jednocześnie chowając się głębiej. Tatuś chciał pomóc mamusi, lecz nie zdążył gdy ona weszła pośpiesznie do pokoju. Rozglądnęła się, lecz gdy mnie nie zobaczyła, lekko się uspokoiła, choć wciąż obserwowała co się dzieje tak samo jak tata, który wyjął ze schowka pistolet. Kiedyś był policjantem, lecz gdy jego firma, zaczęła zarabiać, zrezygnował z tego. Myślałam, że wyrzucił broń.Czemu ją znowu wyciągnął? Co się dzieję? Nagle wszystkie żarówki zgasły i jedynym źródłem światła stała się mała lampka w boku pokoju i ogień w kominku. Dziś 30 grudnia. Zima. Więc trzeba było go zapalić, by było ciepło. Ogrzewanie co prawda chodzi, ale lubię patrzeć na płomyki w kominku, dlatego rodzice wieczorami zawsze go zapalają. W tym słabym świetle ledwo widzę. co się dzieję. Rodzice stoją obok siebie i chyba na kogoś patrzą, ale nie widzę na kogo. Jedynie duży cień w drzwiach.
William-Czego tu chcesz?!-powiedział poważnie z groźbą w głosie. Tata nigdy przecież tak nie mówił. Czemu nie powiedzieli o co chodzi? Czemu mam tu siedzieć i czemu tak się zachowują? W moich myślach ciągle powtarzałam "Nie płacz, nie krzycz, nie wychodź. Wszystko będzie dobrze.Nie płacz, nie krzycz, nie wychodź. Wszystko będzie dobrze...". Jak mantrę. W końcu co może się stać? Jeszcze jutro będę z rodzicami w Disneylandzie na kolejkach. Dopiero teraz zauważyłam dużego mężczyznę w dziwnym stroju. Widziałam go w gazecie. Jak mama go nazwała?...To... To była taka śmieszna nazwa. Tylko jaka?Mam to na końcu języka.
Izabella- Policja i Liga Sprawiedliwych będą tu lada chwila. Radze ci odpuścić Dzikos!-jak za sprawą zaklęcia na dźwięk tego nazwiska rozległ się grzmot burzy, a błysk pioruna rozświetlił pomieszczenie, pozwalając mi przyjrzeć się mężczyźnie. "Dzikos?" powtórzyłam niepewnie w myślach, bojąc się, że znowu uderzy piorun.
Dzikos-Ależ gdzie twoje maniery Izabello. Nie tak traktuje się gości. -jego głos wywołał u mnie gęsią skórkę. Odsunęłam się jeszcze bardziej opierając plecami o ścianę, w myślach powtarzając swoją mantrę. Zamknęłam oczy i zasłoniłam uszy kuląc się. Ledwo mogę złapać powietrze. Prawie nic nie słyszałam poza mocnymi i szybkimi uderzeniami własnego serca. Czemu to się dzieję? Dlaczego?! Otworzyłam oczy dopiero gdy usłyszałam dwa głośne huki. Znów zbliżyłam się do drzwiczek, a strach sparaliżował moje ciało. Rodzice leżą na ziemi w jakieś czerwonej kałuży i się nie ruszają, a ten mężczyzna stoi nad nimi z pistoletem. Ale moi rodzice żyją. Na pewno żyją! Tata mi obiecał. Powiedział, że wszytko będzie dobrze, że nic się nie stanie, a tata i mama przecież nigdy nie kłamią. Parę łez spłynęło mi po twarzy gdy padły kolejne strzały. Zasłoniłam usta ręką by nie krzyczeć, by się nie rozpłakać tak jak kazał tatuś. Gdy już skończył rozejrzał po pomieszczeniu, po czym podniósł z ziemi maskotkę i chwile jej się przyglądał po czym wrzucił kota do kominka, a ten od razu zaczął płonąć. Właśnie teraz przestałam panować nad łzami zaczynając płakać.Tylko ręka na ustach pozwoliła mi zachować ciszę. Nawet nie wiem jak i kiedy ogień się rozprzestrzenił na cały dom, głównie na meble. Mężczyzna patrzył na to wszystko z uśmiechem rozglądając się. Dym zaczął powoli wdzierać mi się do płuc informując, że ogień jest coraz bliżej. Gdy Dzikos zaczął kierować się w stronę moich rodziców odruchowo wyszłam z szafy. Od razu mnie zauważył, a ja dopiero teraz dostrzegłam jakim jest gigantem.
Mari-D...Dla...Dlaczego?-wyjąkałam łamiącym się głosem nie przestając płakać. Spojrzał na mnie z drwiącym uśmiechem, po czym wycelował we mnie bronią.-Proszę nie.-powiedziałam zaczynając jeszcze bardziej płakać i błagać na zmianę. Nie chce umierać.
Dzikos-Podziękuj Batmanowi.-powiedział zimnym głosem, a potem słyszałam już kolejny strzał...
*****
Obudziłam się z krzykiem podnosząc do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się po pokoju próbując uspokoić oddech. Gdy upewniłam się, że to był tylko koszmar, a raczej koszmarne wspomnienie znów się położyłam ocierając ręką spocone czoło. Spojrzałam ślepo w sufit próbując uspokoić oddech i bicie serca. Opuszkami palców dotknęłam blizny na brzuchu, która jest pamiątką postrzału z tamtego dnia. Po prawo od pępka. Nienawidzę jej. Przypomina mi ciągle o mojej słabości i tchórzostwie, o tym, że bezradnie obserwowałam morderstwo moich rodziców oraz o tym, że błagałam go o życie. Czuje wstręt i obrzydzenie na tą myśl. Westchnęłam.
Don-Zły sen?-spytał nagle pojawiając się po drugiej stronie pokoju.
Mari-Jakbyś nie wiedział.-mruknęłam odgarniając włosy z twarzy. W końcu Don jest moim omamem i wie to co ja. Jest moim kluczem do mojej podświadomości i nawet jeśli nie cierpię tego chłopaka to już nie raz się przydał.
Don-Wiem o czym myślisz i nie podoba mi się tok twoich myśli.-powiedział obserwując mnie.
Mari-Nie mógłbyś się wyłączyć?
Don-Na stałe nie, na chwilę tak. Zniknę jeśli odbierzesz w końcu ten telefon.-powiedział z uśmiechem. Spojrzałam na komodę, na której leży telefon, który zaczął wibrować chwilę wcześniej. Zupełnie zapomniałam, że go wyciszyłam.Z drugiej strony to moja służbowa komórka, a więc prywatną zostawiłam w kurtce. Potem je zamienię. Podniosłam przedmiot i odblokowałam mrużąc oczy gdy światło ekranu mnie oślepiło. Krótki podpis "Jaskinia". Zapomniałam, że dałam ten numer Batmanowi na wyjątkowe sytuację. Westchnęłam i odebrałam.
Mari-Wiecie która godzina?-spytałam patrząc na zegarek. Pierwsza rano. Wczoraj, była misja, a raczej już przedwczoraj, bo wczorajszą odwołali. Matko to cholernie pokręcone, a jestem za bardzo niewyspana by zrozumieć własne myśli. W skrócie. Pierwsza misja była przedwczoraj, a drugiej nie było wcale.
Nightwing- Ile zajmie ci dotarcie tutaj?-spytał zupełnie obojętnie z powagą w głosie. Coś się stało?
Mari-Dziesięć minut ale będę w złym humorze, lub dwadzieścia i będę znośna, a może nawet miła. Więc jak?
Nightwing-Widzimy się za dwadzieścia minut.-powiedział rozłączając się na co się uśmiechnęłam wstając. Muszę wziąć szybki prysznic. Jak pomyślałam tak zrobiłam i po piętnastu minutach już jechałam gotowa ,w stroju Sayuri, motocyklem do zet tuby. Przekraczając wszystkie limity prędkości w końcu dotarłam na miejsce. Zsiadłam, zdjęłam kask, odesłałam motor i skierowałam się do starej budki telefonicznej. Mimowolnie ziewnęłam kiedy już byłam w jaskini. W środku jest tylko Nightwing.
Nightwing-Czy ty wcale się nie wysypiasz?-spytał widząc mój zaspany wzrok.
Sayuri-Po pierwsze to ty mnie tu ściągnąłeś w dzień wolny, a raczej noc.Po drugie mam strasznie napięty grafik i twardy materac.-odpowiedziałam rozciągając się.-Gdzie reszta?-zamiast mi odpowiedzieć po prostu się odwrócił i zaczął iść w stronę korytarza. Spojrzałam na niego zdziwiona, po czym dogoniłam chłopaka.Przez chwilę czekałam, lecz on ciągle milczał, a to jest cholernie wkurzające.
Sayuri-Chcecie mnie torturować, a potem zabić? To pułapka? Będzie źle?Mogłeś uprzedzić. Napisałabym testament.-mówiłam z kpiną.
Nightwing-Nie.-w końcu odpowiedział.
Sayuri-Co nie?
Nightwing-Zero tortur, a na morderstwo jest tu za dużo kamer.-mruknął z uśmiechem.
Sayuri-Ekstra. Dobrze wiedzieć, ze jedyne co mnie chroni to kamery.-powiedziałam pod nosem do siebie kończąc temat. Znowu zapadła cisza, lecz tym razem nie chce jej przerywać. W końcu doszliśmy do salonu. Zazwyczaj jest tu jasno, lecz tym razem wszystkie światła są zgaszone. Co oni do jasnej cholery kombinują?
-NIESPODZIANKA!!!-krzyknęli sekundę po włączeniu się światła na co się skrzywiłam. Jest tu cała ekipa, Black Canary, Flash, Zielona Strzała, Marsjanin Łowca, Superman, Aquaman, Zatara z córką Zataną, o ile się nie mylę. nawet Batman. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na stole leży pełno różnorodnych przekąsek i napojów, a całe pomieszczenie jest lekko udekorowane głównie w balony. Pierwsze co rzuca się w oczy to duży napis "Witamy w Zespole" napisany kolorowymi literkami i powieszony parę metrów nad głowami.Mimowolnie się uszczypnęłam zamykając oczy, lecz gdy je otworzyłam wszystko było tak samo, a mnie lustrowało kilkanaście par oczu. Powtórzyłam to jeszcze raz lecz efekt był ten sam.
Mały Flash-I jak? Podoba się?-spytał jedząc jakieś ciastko. I teraz dylemat. Być miłą czy szczerą?
Sayuri- Gest miły, więc życzę miłej zabawy.-mruknęłam chcąc wyjść, lecz Nightwing złapał mnie za nadgarstek, który po chwili wyrwałam.
Nightwing-Mogłabyś chociaż poudawać.-powiedział, jakbym zrobiła niewyobrażalnie złą rzecz. Tak jakbym porwała Mikołaja, Króliczka Wielkanocnego i wszystkie szczeniaczki, trzymała je w piwnicy, a potem ich zamordowała. Westchnęłam odwracając się do nich.
Sayuri-Nie lubię niespodzianek. A tym bardziej niespodziewanych imprez. Są głupie i dziecinne.
Mały Flash-Serio? Jak można nie lubić takich imprez?-na te pytanie wzruszyłam ramionami.Ja naprawdę próbuje być miłą.
Don-Chcesz ale nie umiesz.-na te słowa omal się nie wydarłam. Tylko jego mi tu brakowało. Westchnęłam dokładnie im się przyglądając.
Sayuri-Niespodzianek nie cierpię, ale imprezy to zupełnie coś innego.-powiedziałam spokojnie delikatnie się uśmiechając, a w głowie mając jedną myśl "Gdy chce to potrafię". Jednak tą próbę bycia miłą zniszczył dźwięk telefonu. Od razu go wyjęłam i odebrałam. Krótka rozmowa, która trwała z jakiś dwie minuty. Moja sąsiadka Greta na szczęście jest mało rozmowna. I przeszła do konkretów, w których wyjaśniła mi, że ktoś myszkuje w moim domu. Oczywiście uspokoiłam mówiąc jej, że to mój znajomy, któremu dałam zapasowe klucze. Nie potrzebuje by policja natknęła się przypadkiem na mój zapas broni.
Marsjanka-O co chodziło?-spytała gdy chwilę milczałam patrząc się na komórkę. Bądź co bądź trzeba być albo samobójcą albo idiotą by się do mnie włamywać.
Sayuri- Muszę iść. Znajomy postanowił mnie odwiedzić i jeśli nie będzie mnie w domu w ciągu pięciu minut zacznie coś podejrzewać. Anonimowość to podstawa czyż nie?-powiedziałam po czym odwróciłam się i wyszłam. Już chwilę później szłam po dachach co jakiś czas przeskakując z jednego na drugi. Nie chce mi się jechać motorem. Przeklęłam pod nosem gdy moje myśli zaczęły znowu wracać do tego przeklętego koszmaru. Myślałam, że już się z tym uporałam. Westchnęłam. Wspomnienia same wróciły. Nie chciałam ich przywoływać. To przez dołączenie do ligi i zmęczenie lub przez zerwanie mojej rutyny. Zawsze miałam grafik. Pobudka piąta rano, bieganie, gdy wracałam pomagałam sąsiadce, która ma kwiaciarnie w okolicy wynosić krzynki na zewnątrz, potem wracałam do domu, brałam prysznic, jadłam śniadanie i do szkoły. Zajęcia zazwyczaj kończę o 15:30, potem dom, obiad, praca do 21 i znów dom. Tutaj mam czas wolny. Grafik może monotonny, ale przynajmniej dzięki niemu panowałam nad sobą. Nawet jeśli ciągnęło mnie do Sayuri jak światło przyciąga ćmę. Zatrzymałam się na chwilę patrząc w niebo. Pełnia. Jak ta, w której jechałam z ciocią samochodem do psychologa. W końcu to był miesiąc po śmierci rodziców i uznano, że powinnam mieć regularne wizyty u psychiatry. Mieszkałam wtedy w Japonii, gdzie się przeprowadziła. Gdy byłyśmy na skrzyżowaniu, jakiś pijak za kółkiem wjechał w nasz samochód, który po przewrotce uderzył w drzewo. Ciocia zmarła na miejscu, a ja na tydzień zapadłam w śpiączkę. Gdy się obudziłam miałam amnezję i nowego przyjaciela. Zapomniałam praktycznie wszystko poza małymi wyjątkami, których w głębi serca też chciałabym nie pamiętać. Dalej dom dziecka. Po pół roku aktywowały się moje moce i wywołało piekło. Dobrze pamiętam zachowanie innych dzieci. Nie dość, że byłam najmłodsza to jeszcze miałam moce, które ledwo kontrolowałam. Oczywiście opiekunkom nikt nie wierzył w to,że mam mistyczne moce, dając mi taryfę ulgową przez śmierć krewnych. Przez to byłam zawsze pierwsza do zastępczych rodzin. Łącznie było ich z 27 w jakieś cztery miesiące, nie licząc Johnsona, ale on nie był zastępczym ojczymem, jak wszystkim się zdawało. On był katem. Odpędziłam od siebie to wspomnienie. Schodząc po schodach pożarowych przeklinałam to, że w ogóle do tego wróciłam. Westchnęłam przywołując motocykl za pomocą pilota. Już po chwili moje cacuszko zatrzymało się przede mną. Wsiadłam zakładając kask i ruszyłam. Za bardzo wracam wspomnieniami w wstecz. Przeszłość powinna zostać z tyłu. Razem ze wszystkim innym co już minęło. To nieważne, a już na pewno NIE aktualne. Nawet nie wiem kiedy dotarłam do domu i zaparkowałam w garażu. Zostawiłam kask i weszłam bocznym wejściem. Mimowolnie zatrzymałam się słysząc jakiś hałas w salonie. Włamanie? Znowu? Dopiero teraz przypomniało mi sie po co w ogóle wracałam do domu. Muszę załatwić sobie jakiś nowy system alarmowy. Weszłam do salonu i zamarłam. To niemożliwe...
Don-Chcesz ale nie umiesz.-na te słowa omal się nie wydarłam. Tylko jego mi tu brakowało. Westchnęłam dokładnie im się przyglądając.
Sayuri-Niespodzianek nie cierpię, ale imprezy to zupełnie coś innego.-powiedziałam spokojnie delikatnie się uśmiechając, a w głowie mając jedną myśl "Gdy chce to potrafię". Jednak tą próbę bycia miłą zniszczył dźwięk telefonu. Od razu go wyjęłam i odebrałam. Krótka rozmowa, która trwała z jakiś dwie minuty. Moja sąsiadka Greta na szczęście jest mało rozmowna. I przeszła do konkretów, w których wyjaśniła mi, że ktoś myszkuje w moim domu. Oczywiście uspokoiłam mówiąc jej, że to mój znajomy, któremu dałam zapasowe klucze. Nie potrzebuje by policja natknęła się przypadkiem na mój zapas broni.
Marsjanka-O co chodziło?-spytała gdy chwilę milczałam patrząc się na komórkę. Bądź co bądź trzeba być albo samobójcą albo idiotą by się do mnie włamywać.
Sayuri- Muszę iść. Znajomy postanowił mnie odwiedzić i jeśli nie będzie mnie w domu w ciągu pięciu minut zacznie coś podejrzewać. Anonimowość to podstawa czyż nie?-powiedziałam po czym odwróciłam się i wyszłam. Już chwilę później szłam po dachach co jakiś czas przeskakując z jednego na drugi. Nie chce mi się jechać motorem. Przeklęłam pod nosem gdy moje myśli zaczęły znowu wracać do tego przeklętego koszmaru. Myślałam, że już się z tym uporałam. Westchnęłam. Wspomnienia same wróciły. Nie chciałam ich przywoływać. To przez dołączenie do ligi i zmęczenie lub przez zerwanie mojej rutyny. Zawsze miałam grafik. Pobudka piąta rano, bieganie, gdy wracałam pomagałam sąsiadce, która ma kwiaciarnie w okolicy wynosić krzynki na zewnątrz, potem wracałam do domu, brałam prysznic, jadłam śniadanie i do szkoły. Zajęcia zazwyczaj kończę o 15:30, potem dom, obiad, praca do 21 i znów dom. Tutaj mam czas wolny. Grafik może monotonny, ale przynajmniej dzięki niemu panowałam nad sobą. Nawet jeśli ciągnęło mnie do Sayuri jak światło przyciąga ćmę. Zatrzymałam się na chwilę patrząc w niebo. Pełnia. Jak ta, w której jechałam z ciocią samochodem do psychologa. W końcu to był miesiąc po śmierci rodziców i uznano, że powinnam mieć regularne wizyty u psychiatry. Mieszkałam wtedy w Japonii, gdzie się przeprowadziła. Gdy byłyśmy na skrzyżowaniu, jakiś pijak za kółkiem wjechał w nasz samochód, który po przewrotce uderzył w drzewo. Ciocia zmarła na miejscu, a ja na tydzień zapadłam w śpiączkę. Gdy się obudziłam miałam amnezję i nowego przyjaciela. Zapomniałam praktycznie wszystko poza małymi wyjątkami, których w głębi serca też chciałabym nie pamiętać. Dalej dom dziecka. Po pół roku aktywowały się moje moce i wywołało piekło. Dobrze pamiętam zachowanie innych dzieci. Nie dość, że byłam najmłodsza to jeszcze miałam moce, które ledwo kontrolowałam. Oczywiście opiekunkom nikt nie wierzył w to,że mam mistyczne moce, dając mi taryfę ulgową przez śmierć krewnych. Przez to byłam zawsze pierwsza do zastępczych rodzin. Łącznie było ich z 27 w jakieś cztery miesiące, nie licząc Johnsona, ale on nie był zastępczym ojczymem, jak wszystkim się zdawało. On był katem. Odpędziłam od siebie to wspomnienie. Schodząc po schodach pożarowych przeklinałam to, że w ogóle do tego wróciłam. Westchnęłam przywołując motocykl za pomocą pilota. Już po chwili moje cacuszko zatrzymało się przede mną. Wsiadłam zakładając kask i ruszyłam. Za bardzo wracam wspomnieniami w wstecz. Przeszłość powinna zostać z tyłu. Razem ze wszystkim innym co już minęło. To nieważne, a już na pewno NIE aktualne. Nawet nie wiem kiedy dotarłam do domu i zaparkowałam w garażu. Zostawiłam kask i weszłam bocznym wejściem. Mimowolnie zatrzymałam się słysząc jakiś hałas w salonie. Włamanie? Znowu? Dopiero teraz przypomniało mi sie po co w ogóle wracałam do domu. Muszę załatwić sobie jakiś nowy system alarmowy. Weszłam do salonu i zamarłam. To niemożliwe...
Sayuri-Lukas.-szepnęłam nie mogąc się powstrzymać. On jest ostatnią osobą, której się tu spodziewałam. Chłopak siedział na kanapie przeglądając coś w laptopie. Gdy tylko mnie usłyszał wstał i odwrócił się w moim kierunku. Nawet nie próbował ukryć zdziwienia na mój strój.
Lukas-Gdy nie otworzyłaś, a po wejściu zobaczyłem, że cię nie ma obstawiałem, że znów poszłaś na imprezę, za co bym cię opieprzył. Teraz stwierdzam, że wolałbym byś była pijana jak zwykle po tych swoich "imprezach". Wytłumaczysz się?-mówił spokojnie dokładnie mnie lustrując. Łał. Spodziewałam się krzyku. Westchnęłam. Lukas to jedyna osoba, której ufam w 100%. Był pierwszą osobą, którą poznałam w Zabójcach, a nawet wcześniej. To właśnie on wybrał mój pseudonim. Ma dziewiętnaście lat, lecz mimo to zawsze(przeważnie) się dogadywaliśmy. Jest moim przyjaciele.Był też moim pierwszym chłopakiem, ale to już nam nie wyszło.
Sayuri-Liga mnie namierzyła. Za długo by wyjaśniać. W skrócie. Zachowałam się jak idiotka i tak jak przewidziałeś nie mogłam stać w miejscu. Jakimś sposobem wpadli na mój ślad i dali wybór. Albo dołączę do tej przeklętej ekipy amatorów, albo mnie wydadzą.-mówiłam obojętnie, jakbym zdawała raport.
Lukas-A ty musiałaś się zgodzić?!-spytał już lekko wściekły.
Sayuri-Pojawił się Don i...-na to imię chłopak westchnął znów siadając.
Lukas-Znowu on. Przerwałaś rutynę. Prawda? Z reszta nie ważne. Chętnie wysłucham jakiego argumentu użył.
Sayuri-Ta drużyna to moja ostatnia szansa na zemstę. Za dużo czasu poświeciłam i za dużo... Nie mogę tak tego zostawić!-na te słowa Lukas wstał i do mnie podszedł.Delikatnie przejechał dłonią po moim policzku.
Lukas-Nie ważne. To twoje życie, a teraz idź się przebierz. Chce pogadać z Mari.-ostatnie zdanie powiedział z ironią. Dobrze wie, że wolę kiedy Sayuri i Mari traktuje się jako dwie osoby. Nawet jeśli obydwie są mną. Poszłam na górę i po pięciu minutach wróciłam ubrana w czarne leginsy, za długą fioletową koszulkę na grubych ramiączkach i w białych skarpetkach. Do tego włosy upięłam w luźny kucyk. Podeszłam do bruneta siadając obok niego. Cisza, która nastała jest cholernie wkurzająca. Zwłaszcza w takim momencie.
Mari-Nic nie powiesz?-spytałam przerywając ją.
Lukas-Mam zadanie w okolicy. Nie za bardzo uśmiecha mi się motel więc pomyślałem, że puki co mogłabyś mnie przenocować.-mówił jakby nie pamiętał, że dołączyłam do Ligi.
Mari-Jasne. Możesz tu zostać jak długo chcesz. Szczerze mówiąc na twój widok nastawiłam się na wrzaski, rzucanie talerzami i tym podobne.
Lukas-I tak nie zmienisz zdania. Rób co chcesz. Ja poczekam i w końcu powiem ci "A nie mówiłem".-powiedział pewnym siebie tonem głosu. -Jak ci idzie?-spytał po dłuższej chwili milczenia.
Mari-Nieźle. Na ostatniej misji pokazałam klasę ratując ich i zdobywając ważne informację, po za tym chyba ich zniechęciłam do siebie. No właśnie. Byłam dla nich wredna i to najbardziej jak się dało. Zachowywałam się jakbym była najlepsza, obrażałam ich, a na zakończenie nazwałam idiotami, a oni i tak zrobili mi dzisiaj imprezę niespodziankę.Albo są bardziej naiwni niż myślałam, albo rzeczywiście są idiotami.-powiedziałam z lekkim uśmiechem.
Lukas-Ta impreza pewnie fatalnie się skończyła znając życie.-odpowiedział lekko rozbawiony. Lukas zna mnie na wylot więc wie jak to mogło się skończyć.
Mari-Próbowałam być miła, ale kiepsko mi wyszło. Twój telefon okazał się być zbawieniem.
Lukas-Wiedzą o twoich wyjątkowych talentach i gdzie się szkoliłaś?
Mari-Nie. Wyjątkowych talentów jak to świetnie ująłeś i tak nie będę używać, a co do mojego szkolenia... To nie ich biznes.-odpowiedziałam pewnie.
Lukas-Nic się nie zmieniłaś.
Mari-Gdybym się zmieniła stałabym się nudna.
Lukas-Jak uważasz. Ja idę się już położyć.-mówiąc to wstał i zmierzwił mi włosy jak małemu dziecku po czym poszedł na górę zabierając swój laptop. Westchnęłam chwilę siedząc w milczeniu, lecz w końcu zrobiłam to samo. Czas choć trochę się wyspać.
Lukas-Gdy nie otworzyłaś, a po wejściu zobaczyłem, że cię nie ma obstawiałem, że znów poszłaś na imprezę, za co bym cię opieprzył. Teraz stwierdzam, że wolałbym byś była pijana jak zwykle po tych swoich "imprezach". Wytłumaczysz się?-mówił spokojnie dokładnie mnie lustrując. Łał. Spodziewałam się krzyku. Westchnęłam. Lukas to jedyna osoba, której ufam w 100%. Był pierwszą osobą, którą poznałam w Zabójcach, a nawet wcześniej. To właśnie on wybrał mój pseudonim. Ma dziewiętnaście lat, lecz mimo to zawsze(przeważnie) się dogadywaliśmy. Jest moim przyjaciele.Był też moim pierwszym chłopakiem, ale to już nam nie wyszło.
Sayuri-Liga mnie namierzyła. Za długo by wyjaśniać. W skrócie. Zachowałam się jak idiotka i tak jak przewidziałeś nie mogłam stać w miejscu. Jakimś sposobem wpadli na mój ślad i dali wybór. Albo dołączę do tej przeklętej ekipy amatorów, albo mnie wydadzą.-mówiłam obojętnie, jakbym zdawała raport.
Lukas-A ty musiałaś się zgodzić?!-spytał już lekko wściekły.
Sayuri-Pojawił się Don i...-na to imię chłopak westchnął znów siadając.
Lukas-Znowu on. Przerwałaś rutynę. Prawda? Z reszta nie ważne. Chętnie wysłucham jakiego argumentu użył.
Sayuri-Ta drużyna to moja ostatnia szansa na zemstę. Za dużo czasu poświeciłam i za dużo... Nie mogę tak tego zostawić!-na te słowa Lukas wstał i do mnie podszedł.Delikatnie przejechał dłonią po moim policzku.
Lukas-Nie ważne. To twoje życie, a teraz idź się przebierz. Chce pogadać z Mari.-ostatnie zdanie powiedział z ironią. Dobrze wie, że wolę kiedy Sayuri i Mari traktuje się jako dwie osoby. Nawet jeśli obydwie są mną. Poszłam na górę i po pięciu minutach wróciłam ubrana w czarne leginsy, za długą fioletową koszulkę na grubych ramiączkach i w białych skarpetkach. Do tego włosy upięłam w luźny kucyk. Podeszłam do bruneta siadając obok niego. Cisza, która nastała jest cholernie wkurzająca. Zwłaszcza w takim momencie.
Mari-Nic nie powiesz?-spytałam przerywając ją.
Lukas-Mam zadanie w okolicy. Nie za bardzo uśmiecha mi się motel więc pomyślałem, że puki co mogłabyś mnie przenocować.-mówił jakby nie pamiętał, że dołączyłam do Ligi.
Mari-Jasne. Możesz tu zostać jak długo chcesz. Szczerze mówiąc na twój widok nastawiłam się na wrzaski, rzucanie talerzami i tym podobne.
Lukas-I tak nie zmienisz zdania. Rób co chcesz. Ja poczekam i w końcu powiem ci "A nie mówiłem".-powiedział pewnym siebie tonem głosu. -Jak ci idzie?-spytał po dłuższej chwili milczenia.
Mari-Nieźle. Na ostatniej misji pokazałam klasę ratując ich i zdobywając ważne informację, po za tym chyba ich zniechęciłam do siebie. No właśnie. Byłam dla nich wredna i to najbardziej jak się dało. Zachowywałam się jakbym była najlepsza, obrażałam ich, a na zakończenie nazwałam idiotami, a oni i tak zrobili mi dzisiaj imprezę niespodziankę.Albo są bardziej naiwni niż myślałam, albo rzeczywiście są idiotami.-powiedziałam z lekkim uśmiechem.
Lukas-Ta impreza pewnie fatalnie się skończyła znając życie.-odpowiedział lekko rozbawiony. Lukas zna mnie na wylot więc wie jak to mogło się skończyć.
Mari-Próbowałam być miła, ale kiepsko mi wyszło. Twój telefon okazał się być zbawieniem.
Lukas-Wiedzą o twoich wyjątkowych talentach i gdzie się szkoliłaś?
Mari-Nie. Wyjątkowych talentów jak to świetnie ująłeś i tak nie będę używać, a co do mojego szkolenia... To nie ich biznes.-odpowiedziałam pewnie.
Lukas-Nic się nie zmieniłaś.
Mari-Gdybym się zmieniła stałabym się nudna.
Lukas-Jak uważasz. Ja idę się już położyć.-mówiąc to wstał i zmierzwił mi włosy jak małemu dziecku po czym poszedł na górę zabierając swój laptop. Westchnęłam chwilę siedząc w milczeniu, lecz w końcu zrobiłam to samo. Czas choć trochę się wyspać.
*******************************
Gotham, Następny Dzień, 22:00
***************************
Zeszłam na dół widząc, że Lukas jest w swoim stroju.
Stałam dokładnie mu się przyglądając. On zresztą też mi się przygląda. Obydwoje jesteśmy w swoich służbowych strojach, tyle, że tym razem nie idziemy na tą samą misję.
Sayuri-Nie mogę się przyzwyczaić, że nie idziemy na to samo zadanie, Loki.-ostatnie słowo dokładnie zaakcentowałam. Dobrze wiem, że nie lubi tego pseudonimu. Sama mu go wybrałam, a sześciolatki rzadko miewają w głowie bardziej złowieszcze ksywy.
Loki-Nie znoszę tej nazwy i dziw, że jej nie zmieniłem.
Sayuri-Po prostu masz do niej za duży sentyment. Z drugiej strony powinieneś nosić maskę zamiast zasłaniać jedynie pół twarzy.
Loki-Puki co nikt kto mnie spotkał nie przeżył, a nawet jeśli to i tak się nie skapnął. Poza tym. Nawet jeśli mnie rozpoznają do nic nie mogą mi zrobić. I tak na co dzień ryzykuje życie, a nikogo bliskiego nie mam. To znaczy poza tobą, ale akurat jeśli chodzi o ciebie to nie mam o co się martwić.-powiedział zupełnie poważnie patrząc z lekkim uśmiechem na podłogę i dopiero przy ostatnim zdaniu spojrzał na mnie. Odwzajemniłam uśmiech.
Sayuri-Rób jak chcesz bylebyś nie dał się zabić. Pamiętaj, że by się zbytnio nie forsować i nie ryzykuj za bardzo. Nie daj się złapać, pamiętaj o kamerach czujnikach ciepła i ruchu oraz...-nim zdążyłam dokończyć chłopak zatkał mi usta ręką, którą po chwili zabrał.
Lukas-Siedzę w tym dłużej niż ty i nie jestem idiotą. Nie musisz mnie pouczać, ani się o mnie martwić. Z resztą to ty powinnaś uważać. -powiedział po czym delikatnie przejechał dłonią po moim policzku.-Nie daj się zabić.-powiedział prawie słyszalnie.
Sayuri-Obiecuje.-odpowiedziałam z uśmiechem nie odrywając od niego wzroku.
C.D.N.
Znów piszę po nocach i znów brakuje mi czasu na poprawki.
No cóż. Jak widzicie to opowiadanie podzieliłam na dwie części, bo gdybym chciała wszystko zawrzeć w jednej części za długo musielibyście czekać.
Już jutro, a raczej dzisiaj biorę się za kolejną część tylko muszę się trochę wyspać by to miało ręce i nogi.
Czekam na komentarz. Najbardziej liczę na Wasze zdanie odnośnie pseudonimu Lukasa czyli "Loki". Jeśli chcielibyście go zmienić to jestem otwarta na propozycję.
Coś jeszcze?
Przypominam, że można dodawać komentarze anonimowo.
Skąd ta opcja?
Z doświadczenia wiem, że nie każdy zakłada konta, a potem nawet jeśli chce to nie może opublikować swojego zdania. Jeśli jednak ktoś ma do mnie jakąś sprawę, którą wolałby omówić w "cztery oczy" to tutaj mój adres e-mail: scarlett.blog@interia.pl.
UWAGA!
Jeśli ktoś chciałby by jego postać pojawiła się w opowiadaniach proszę o zgłaszanie propozycji w komentarzach lub w wiadomości e-mail.
Jeśli ktoś ma taką chęć proszę o podanie następujących informacji:
Imię, Pseudonim, Wiek, Historia, Przynależność(czyli czy jest zły czy dobry i do jakiej organizacji należy), Zdolności, Moce, Przyjaciele, Rodzina i co dana postać ma wnieść do historii i jaką role odegrać oraz jej wygląd(najlepiej jakiś obrazek).
Czekam na wasze propozycję!
AHG, przepraszam. Nie wiem co jest nie tak z moim komputerem, ale mój poprzedni komentarz diabli wzięli i nie oddali...
OdpowiedzUsuńZauważyłam kilka niedociągnięć i miejsc gdzie potrzeba poprawek, ale przede wszystkim, że psycholog to nie psychiatra, resztę da się zignorować.
Więc, historia Mari ma związek z Dzikosem, no to serio może się zemścić.
Kolejna postać, nawet fajny charakterek i niezłe ciacho xD
Podziękuj Batmanowi... hyyyyym...
Nightwing i Mari, nawet nieźle to brzmi. Oczywiście, że się domyślam, nie jestem idiotą (tylko detektywem xD). Kto się czubi itd. Zawsze to się kończy tak samo. Męczy mnie to, a raczej moje alter-ego xD.
I CO Z IMPREZĄ? Zostawiłaś ich tam, nie wybaczę. Zabiłaś marzenia Kid Flasha... chlip, chlip.
Wszystko szybko trwa, sytuacje przedłużają tylko myśli i opisy sytuacji, za to brak opisu postaci. Doskwiera mi to i nieco męczy akcję, robiąc z niej coś co trwa trzy sekundy i zatrzymuje się tylko przy myślach Sayuri.
Pomysł i przebieg akcji jest za to świetny i nie mogę się domyślić jak to złączysz do kupy.
OH! MOŻLIWOŚĆ WYSTĄPIENIA W EPIZODZIE?! Świetnie, zaraz napiszę! To do następnego, czeeekam!
Dziękuję za komentarz. :)
UsuńNa przyszłość postaram się bardziej skupić na opisach. Dziękuje ci za tą uwagę. :)
Co do imprezy to przyznam szczerzę, że wpadłam w zbyt kiepski nastrój by móc się skupić na czymś takim i za każdym razem wychodziła mi z tego breja. No cóż... Obiecuję się w tym temacie zrehabilitować.
Co do pomyłek i niedociągnięć to bardzo przepraszam.Mogę się usprawiedliwić jedynie tym, że ostatnio całe dni mam zajęte więc pisać mogę tylko po nocach. Nad tym też zamierzam popracować. Może uda mi się znaleźć na to więcej czasu.
"Psycholog to nie psychiatra". Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę, jednak z tego co wiem Mari zalicza ich do tej samej kategorii więc dla niej to bez różnicy :).
Jeśli chodzi o Mari i Nightwing'a to polecam w ich sprawię niczego nie przesądzać (jako autorka z roztarganiem zawsze w ostatniej chwili coś zmieniam). Sama jeszcze nie wiem jak to będzie (przynajmniej w tej sprawię).
Co do dalszego przebiegu nic nie zdradzam(głównie dlatego, że to jeszcze dopracowuje XD ).
Co do występów w epizodzie to liczę na twoje zgłoszenie i czekam na nie z niecierpliwością.
Teraz już kończę i biorę się za pisanie ;).
Pozdrawiam.
Hejka :-) No cóż... moim zdaniem pseudonim ,, Loki" jest bardzo fajne chociaż nie bardzo pasuje do bohatera ponieważ nie ma loków XD A jednak nie zmieniłabym tego pseudonim pozdrawiam i czekam ^-^
OdpowiedzUsuńHejka :-) No cóż... moim zdaniem pseudonim ,, Loki" jest bardzo fajne chociaż nie bardzo pasuje do bohatera ponieważ nie ma loków XD A jednak nie zmieniłabym tego pseudonim pozdrawiam i czekam ^-^
OdpowiedzUsuńDziękuje za komentarz. :)
UsuńLUBISZ CHYBA MNIE TORTUROWAĆ! Kieeeedy następna notka!?!
OdpowiedzUsuńCzy lubię cię torturować? No cóż uznajmy to za moją tajemnicę :). Następna notka jeszcze przed końcem miesiąca. Czemu tak długo trzeba czekać? Odpowiedź jest zaskakująco prosto. Laptop mi nawala tak samo jak połączenie z internetem. Gdy tylko wszystko się ustabilizuję będę mogła wstąpić kolejną cześć. Przepraszam za niedogodność i dziękuje za cierpliwość.
UsuńPozdrawiam
Scarlett(skruszona autorka)